Tsunami w Darłowie

Zapiski w starych kronikach Darłowa na przestrzeni ośmiu wieków wspominają o wielu powodziach. Zwykle były one połączone z gwałtownymi sztormami. Największa powódź w dziejach miasta miała miejsce 16 września 510 lat temu. Był to rodzaj tsunami zwany na Pomorzu "Niedźwiedziem Morskim". Działo się to w czasie panowania księcia Bogusława X. Książę pielgrzymował wówczas do Ziemi Świętej. W rządach nad Pomorzem Zachodnim zastępowała go małżonka - księżna Anna, córka króla Kazimierza Jagiellończyka. Przebywała wtedy ze swym dworem w zamku w Darłowie.

Ranek tego pamiętnego dnia był podobny do innych dni, tylko znacznie bardziej wietrzny. Wiejący z północnego zachodu silny wiatr wywołał sztorm. W południe wiatr dął już z mocą huraganu, zrywając połacie dachów, powalając drzewa i stare mury. Była to zapowiedź kataklizmu jaki miał tej nocy runąć na Darłowo. W dawnym gotyckim ratuszu, stojącym na środku rynku zebrała się rada miejska, aby zaradzić zagrożeniu. Zamknięto cztery bramy miejskie, a na murach wystawiono straże.

Na zamku księżna Anna zarządziła, aby wszyscy udali się do kaplicy i odmawiali modlitwy.

Opis powodzi i jej skutków jako nadzwyczajne wydarzenie opisał mnich z klasztoru kartuzów – "Domus coronae Mariae" - Marienkron (Korona Maryji). Ich kościół i klasztor znajdowały się na terenie zajmowanym obecnie przez byłą fabrykę obuwia (przy ul. Długiej). Oto co zapisał klasztorny skryba – naoczny świadek wielkiej powodzi, a przetłumaczył Marian Czerner:

"Zważcie i posłuchajcie o osobliwych wydarzeniach, które chcę wam powiedzieć i wyśpiewać, które cały świat zadziwią...".

Ósmego dnia po Narodzinach Maryji, roku 1497, w piątek w południe, zerwał się sztorm z północnego – zachodu i trwał do późnego wieczora wywołując powódź. W Darłówku zostały całkowicie zniszczone nabrzeża portowe, paraliżując na długi czas handel. Ich odbudowa pociągnęła za sobą wysokie koszty. Prawie wszystkie domy zostały rozmyte, wszystko bydło potonęło, a rzeczka (Lutowa łącząca rzekę Wieprzę z jeziorem Kopań) została zapiaszczona. Cztery cumujące w porcie statki, w tym duży "Kreyer" zostały wyrzucone na ląd. Jeden koło Żukowa Morskiego, dwa koło klasztoru kartuzów, jeden aż w pobliżu kaplicy Św. Gertrudy. W klasztorze woda stała w krużgankach i w kościele do wysokości ołtarzy. Sad mnichów został zniszczony, a ich piwo i wino zepsute tak, że nikt nie chciał go pić. W ogrodach przed miastem, po spłynięciu wody, znaleziono wiele ryb, a kapusta dostała od słonej wody słonawego posmaku. W okolicznych wsiach, szczególnie w Żukowie utonęło kilka osób.

Ucierpiało również samo miasto: w spichlerzach nad rzeką było pełno wody i wiele towarów się zmarnowało, okna w kościele zostały rozbite, w kościele parafialnym spadła część dachu z wieży, runęło też przedbramie Bramy Wieprzańskiej. Przewrócony został wiatrak we wsi Krupy.

W Kościele, pleban i burmistrz, ogarnięci wielkim strachem, ślubowali każdego roku w owym dniu, świętować po uroczystym nabożeństwie i ku chwale Boga, Najświętszej Maryi i wszystkich świętych, przejść z procesją wokół miasta, przy czym rada miała nieść ufundowaną piękną świecę woskową i rozdzielać jałmużnę.

Czy może się powtórzyć tsunami w Darłowie?

Słowo tsunami w dosłownym tłumaczeniu oznacza "falę portową". Fale tsunami są wywołane: podwodnym trzęsieniem ziemi, wybuchem wulkanu, osuwiskiem ziemi lub lodu, rzadziej upadkiem meteorytu. Od miejsca zdarzenia fale morskie rozchodzą się promieniście z prędkością do 900 km/godz. W strefie brzegowej spieniona fala o wysokości nawet do kilkudziesięciu metrów wpada na brzeg i niszczy wszystko, na co napotka w nadbrzeżnych miejscowościach.

Podczas spotkania w Darłowie z naukowcem dr Andrzejem Piotrowskim z Pomorskiego Oddziału Państwowego Instytutu Geologicznego zadałem mu dwa pytania: jak naukowcy tłumaczą nagłe powstanie wielkiej fali nad Bałtykiem typu "niedźwiedź morski"? i czy tego typu wysokie niszczycielskie fale mogą znowu zaatakować Darłowo? Trafiłem na specjalistę, który od lat zajmuje się naukowo tymi problemami razem z kolegami z Danii i Niemiec.

U schyłku okresu zlodowacenia zachodziły intensywne ruchy podnoszące skorupę ziemską po odciążeniu jej wskutek zaniku czaszy lądolodu. Podniesienie terenu Skandynawii nastąpiło również na skutek zmian przepływu strumienia ciepła w górnym płaszczu globu ziemskiego. Procesy te były związane z silnymi trzęsieniami ziemi o sile 6.0 do 8.5 stopni w skali Riechtera. Te skandynawskie trzęsienia ziemi odczuwalne były także w północnej Polsce. Wykazano, że spośród kilkudziesięciu trzęsień ziemi udokumentowanych na terenie Skandynawii w ciągu ostatnich 12 tysięcy lat, 15 wywołało fale tsunami o wysokości spiętrzenia przy brzegu do 20 metrów powiedział naukowiec. Tego typu spiętrzona fala zalała zaatakowała Darłowo i okolicę w roku 1497. Przyczyną tsunami w Darłowie było oddalone o 500 km na północ trzęsienie ziemi w rejonie jeziora Werner w Szwecji kontynuował dr Piotrowski. Nawet niewielkie ruchy tektoniczne mogły spowodować eksplozję metanu, uwięzionego w warstwach tworzących dno Bałtyku. Wywołało to wielki grzmot przypominający pomruk niedźwiedzia morskiego, który poprzedził atak fal tsunami. Takie ślady po wybuchach metanu, w postaci kilkuhektarowych obniżeń, są obecnie czytelne w dnie Bałtyku wyjaśnił znawca procesów geologicznych.

- To może się powtórzyć w każdej chwili, a mieszkańcy nadmorskich wybrzeży mogą nie zdążyć uciec - zakończył uczony. Gdyby fale tsunami zaatakowały Darłowo automatycznie nastąpiłaby cofka na rzekach Wieprzy i Grabowej, co powiększyłoby skutki powodzi. Fale tsunami zapewne wywołałyby tragiczne skutki, gdyby jak chcą politycy nad jeziorem Kopań wybudowano elektrownię jądrową. Należy także zastanowić się, czy na południowym wybrzeżu Bałtyku, nie warto wybudować kilku punktów ostrzegania przed falami tsunami.

autor: L. Walkiewicz